piątek, 18 stycznia 2013

Cztery Pory Roku: Sroga zima

Napisane dawno i trochę zapomniane. Wysłane to tu, to tam, ale na blogu nie opublikowane. Mogę się pochwalić, że zostało wydane! :) Traktuję to jako ukoronowanie tej wspaniałej przygody, związanej z pisaniem. To był tylko fuks, bo trafiłam w odpowiednim czasie, w odpowiednie miejsce i mogłam skorzystać z okazji, że zbiorek opowiadań świątecznych będzie drukowany. Za tę okazję chciałabym jeszcze raz podziękować, a Wasz wszystkich zaprosić do odwiedzenia Świątecznego zakątka, gdzie można przeczytać pozostałe opowiadania zawarte w zbiorku. 


Zanim przejdę do właściwego tekstu, chciałabym powiedzieć jeszcze, że tęsknie za Wami. Zostałam zarażona pasją i teraz to temu właśnie poświęcam cały swój czas i tamtym blogiem zajmuję się szczególnie. Nie chcę mówić o przyszłości tego co tu się kiedyś zaczęło, bo nie mam pojęcia jak ta przyszłość będzie wyglądała.  


Dziś przedstawiam Wam drugą część cyklu Cztary Pory Roku, który został zapoczątkowany dzięki pomysłowi Redów. Historia poniższego tekstu jest długa i skomplikowana ;) Jego ostateczna forma bardzo odbiega od pierwotnego zamysłu, ale tak jest lepiej ;)

Jeśli ktoś ma ochotę to zapraszam do lektury :)


Edit: Ja wiedziałam, że ja o tym zapomnę! Ale nie spodziewałam się, że przypomni mi się po taaaak długim czasie... Tekst powstawał przy muzyce (czyli tak, jak najbardziej lubię :)) 
Polecam do przesłuchania :)




Sroga Zima

- Mamo? - Ośmioletnia dziewczynka przepasana fartuszkiem z wizerunkiem Rudolfa stała przy kuchennym stole i z zaangażowaniem lepiła pierogi.
- Słucham, kochanie - kobieta podeszła do córki i ucałowawszy małą w umazane mąką czoło, zaczęła rozwałkowywać ciasto.
- A czy tata znów jutro wyjedzie na cały dzień, jak co roku?
- Z tego co mi wiadomo to tak właśnie będzie.
- Ale dlaczego? Przecież to Wigilia? Gdzie on w ogóle jeździ? - dopytywała dziewczynka.
- Co roku w Wigilię tata jeździ do szpitala, Madziu.
- Więc jest chory? - w oczach dziecka pojawił się strach.
- Nie, nie jest chory, ale niektórzy ludzie są chorzy i muszą być w szpitalu. A Wigilia to taki szczególny dzień, który każdy chciałby spędzić we własnym domu.
- Tata nie chce?
- Oczywiście, że chce.
- To dlaczego wyjeżdża? Ja już nic nie rozumiem.
- Myślę, że zrozumiesz, kiedy opowiem ci pewną historię. To będzie długa historia - ostrzegła kobieta, uśmiechając się ciepło do córki.

Kobieta przerwała pracę i zamyślona wpatrywała się w wirujące za oknem płatki śniegu. Wracała pamięcią do wydarzeń sprzed wielu lat. Przenosiła się w tamtą rzeczywistość i w jednej chwili znów miała osiemnaście lat. Zupełnie zatraciła się we własnych wspomnieniach.

- Tamtego roku zima była wyjątkowo sroga. Przyszła szybko i nie odpuszczała, aż do marca. Śnieg spadł już na początku listopada i tworzył wysokie zaspy, które powiększały się praktycznie każdego dnia. Ta historia zaczyna się na początku grudnia. To był najzimniejszy dzień w tamtym roku. Powietrze było tak mroźne, że płuca bolały przy każdym oddechu. Nam to jednak nie przeszkadzało. Właśnie tego dnia postanowiliśmy wybrać się do miasta w poszukiwaniu najpiękniejszej sukienki, którą miałam ubrać na zbliżającą się studniówkę. Warunki na drodze nie były najgorsze, a mróz szybko przestał mieć znaczenie, kiedy w aucie się nagrzało, a z radia zaczęły płynąć piosenki, wprawiające nas w świąteczny nastrój. Zakupy nam się udały. Znalazłam idealną sukienkę. Muszę przyznać, że wyglądałam w niej jak gwiazda na czerwonym dywanie. Wiedziałam, że kiedy wkroczę w niej do sali balowej, będę czuła się jak na rozdaniu Oscarów. Świadomość, że będzie mi towarzyszył najprzystojniejszy chłopak w całej szkole radowała mnie jeszcze bardziej. Nie mogłam już doczekać się tej wielkiej chwili. Przed powrotem do domu poszliśmy jeszcze na kawę, a ja nie wypuszczałam z rąk torby, w której skryta była moja zdobycz. Bartek śmiał się, że sukienka jest dla niego konkurencją, bo najwyraźniej zakochałam się w niej od pierwszego wrażenia. Byliśmy w znakomitych humorach. To mogła być wspaniała sobota... Potem stało się to, o czym nie da się zapomnieć. W jednak chwili tanecznym krokiem zmierzaliśmy do samochodu, w drugiej wirowaliśmy na koszmarnej karuzeli. Kolejnym okrążeniom towarzyszył coraz głośniejszy krzyk. Dopiero po kilku dniach zrozumiałam, że to ja krzyczałam. Byłam bezsilna. Widziałam jak Bartek próbuje zapanować nad autem, ale jego desperackie ruchy nie przynosiły żadnych efektów. A potem potworny trzask i cisza, a zaraz za nią ciemność. Ocknęłam się kiedy mnie wyciągali. Bartka nie było obok mnie. Pytałam o niego, krzyczałam, wyrywałam się żądając odpowiedzi. W zamian za nie dostałam zastrzyk uspokajający i zostałam zawieziona do szpitala. Niewiele pamiętam z tego, co działo się tamtej nocy. Na przemian odzyskiwałam i traciłam przytomność. Widziałam nad sobą wiele obcych, zatroskanych twarzy, słyszałam ściszone głosy lekarzy szepczących coś nad kartami papieru. Byli tam rodzice, próbujący dostać się do mnie, mimo zakazu lekarzy. Jednak, co mnie najbardziej interesowało i niepokoiło zarazem, nie zarejestrowałam śladu obecności Bartka. To właśnie o niego zapytałam, kiedy rano obudziłam się ostatecznie. Pielęgniarka odpowiedziała mi tylko, że tak jak ja jest pacjentem tego szpitala. W jej oczach zobaczyłam coś, co tylko spotęgowało mój niepokój. Nikt jednak nie chciał udzielić mi żadnych informacji. Wypisali mnie po trzech dniach obserwacji. W między czasie rozmawiałam z policją, jednak nie byłam w stanie wyjaśnić im co się właściwie stało. Pamiętałam jedynie, że jechaliśmy bardzo ostrożnie i nagle wszytko zaczęło wirować, tak jakby coś pchnęło auto z boku. Dowiedziałam się też, że stan Bartka jest bardzo poważny, więc jak tylko zdołałam się wymknąć, pognałam do jego sali. Nie wpuszczono mnie do środka, jednak to co zobaczyłam przez szklane drzwi OIOM-u dosłownie zwaliło mnie z nóg. W chwili, kiedy osuwałam się na kolana, a łzy zaczęły płynąć mi po policzkach, zrozumiałam co znaczy "bardzo poważny stan". Bartek umierał. Były mikołajki, a życie mojego ukochanego zależało od zestawu medycznych sprzętów. Czułam jak pogrążam się w rozpaczy, jak rozpadam się na kawałki, mając świadomość, że nic nie mogę zrobić, że jestem bezużyteczna. Rodzice z trudem zabrali mnie do domu. Tłumaczyli, że nie mogę siedzieć przy tej szybie, bo to w niczym nie pomaga, ale ja nie rozumiałam ich słów. Kiedy weszłam do swojego pokoju, ujrzałam leżącą na łóżku sukienkę. Jej butelkowa zieleń odznaczała się wyraźnie na tle czerwonej narzuty. Suknia była nienaruszona, tak samo piękna jak w chwili, kiedy przymierzałam ją w sklepie. Wyszła z wypadku bez szwanku, podczas gdy Bartek walczył teraz o życie. To sprawiło, że jeszcze dotkliwiej poczułam ból, rozdzierający moje serce. Kolejne dni były dla mnie koszmarem. Nie jadłam, nie spałam, nie wychodziłam ze swojego pokoju. Całe dnie siedziałam przy oknie i wpatrując się w padający śnieg, modliłam się o jego życie. Chciałam być w chyba jedynym miejscu, w którym być nie mogłam - przy Bartku. Tęskniłam za nim. Bałam się wtedy tak, jak jeszcze nigdy w życiu. Na dźwięk dzwonka telefonu moje serce zaczynało bić szybciej, w obawie, że już za chwilę ktoś przekaże mi złe wieści. Każdy dzień podobny był do poprzedniego. Nic się nie zmieniało. Jego stan nie ulegał poprawie, a lekarze przekonywali, że skoro się nie pogarsza, to nie należy tracić nadziei. Wiedziałam jednak, że w tym przypadku potrzebny jest cud. Rodzice niepokoili się o mnie coraz bardziej, więc zaczęłam udawać, że czuję się lepiej. Nie wróciłam jeszcze do szkoły, ale uczestniczyłam w świątecznych przygotowaniach i choć nie potrafiłam się uśmiechać, widziałam w oczach mamy ulgę. Odtąd płakałam tylko w poduszkę. Nie przestawałam się jednak modlić o cud, którego wszyscy tak bardzo potrzebowaliśmy. Nadeszły święta, ale w panującej wokół atmosferze zabrakło nieskażonej radości, która powinna nam towarzyszyć w te dni. Nic nie cieszyło tak, jak powinno. Ani stojąca w kącie przepiękna choinka, ani cichutko grające kolędy, ani zapach świątecznych potraw. Nie składaliśmy sobie życzeń. W milczeniu podzieliliśmy się opłatkiem, a potem wspólnie pomodliliśmy się. Nie spuszczałam wzroku z dodatkowego nakrycia. Puste miejsce przy stole miało w tym roku wyjątkowe znaczenie. Chwilę po tym, jak zasiedliśmy do wieczerzy zadzwonił telefon. Przestraszona upuściłam trzymaną w dłoni bulionówkę. Na białym obrusie leniwie rozprzestrzeniała się czerwona plama rozlanego barszczu, a brzęk tłuczonej porcelany trwał całą wieczność. Zerwałam się od stołu. W słuchawce usłyszałam łamiący się głos mamy Bartka, która kazała mi przyjeżdżać do szpitala. Upuściłam telefon i opadłam na stojący obok fotel. Wiedziałam, że możliwość wejścia do jego sali oznacza tylko jedno. To był koniec, a ja dostałam szansę żeby się pożegnać. Musiałam znaleźć się tam jak najszybciej. Musiałam zdążyć. Rodzice nie protestowali. Zawieźli mnie do szpitala, a ja jak szalona biegłam korytarzem, potrącając po drodze pielęgniarki i pacjentów. Nie mogłam się spóźnić. W pośpiechu zakładałam ubranie ochronne, na które upierała się pielęgniarka strzegąca wejścia na OIOM. Dobiegłam do sali i stanęłam nieruchomo przed drzwiami. Łóżko było puste. Zabrali go, zanim zdążyłam przyjechać. Moje serce pękło. Wpatrywałam się w wyłączoną aparaturę i zupełnie straciłam kontakt z rzeczywistością. Jak przez szklaną szybę docierały do mnie dźwięki, wśród których po chwili rozpoznałam swoje imię. Rozejrzałam się wokół i zauważyłam rodziców Bartka. Wołali mnie, więc podeszłam do nich. Szłam ze spuszczoną głową, w ogóle nie wiedząc co mam im w tej sytuacji powiedzieć i czy w ogóle powinnam coś mówić. A wtedy oni wskazali mi inne łóżko. I stał się cud. Wpadłam w jego objęcia nie zwracając uwagi na wszystkie rurki, kable i bandaże. Płakałam głośno i czułam, że lód ogarniający moją duszę od kilku tygodni  w tej chwili ustępuje. A wtedy on, zachrypniętym i słabym jeszcze głosem, wypowiedział moje imię w sposób, w który nikt tego nie robił. I dostałam najpiękniejszy prezent świąteczny. Cud, o który tak długo i żarliwie się modliłam zdarzył się właśnie w wigilijny wieczór.

Kobieta ocknęła się nagle i spojrzała na córkę. W oczach dziewczynki szkliły się łzy.

- To dlatego tata tam jeździ? Z wdzięczności za uratowanie mu życia? - zapytała mała.
- Tak, kochanie, ale nie tylko.
- Chce wspierać tych, które na te święta nie będą we własnych domach i pocieszać ich rodziny, czekające na cud, tak jak ty kiedyś?

Kobieta uśmiechnęła się i potwierdziła słowa córki. W tej samej chwili usłyszały dźwięk klucza przekręcanego w zamku.

- Tata wrócił z choinką - powiedziała dziewczynka, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co porabiały moje śnieżynki? - zapytał wesoło mężczyzna, zaglądając do kuchni.
- Rozmawiałyśmy o tym, że niezależnie od tego jak bardzo sroga jest zima, to święta zawsze przynoszą jakiś cud - odparła Madzia. - Cieszę się, że już jesteś, tatusiu.

Podbiegła do niego i przytuliła się z całych sił. Bartek spojrzał na żonę, a ona skinęła głową, odpowiadając na niewypowiedziane pytanie.

- Ubierzemy teraz choinkę? - zapytała dziewczynka, spoglądając tacie w oczy.
- Oczywiście, że ubierzemy. Wikuś, dołączysz do nas?
- Z przyjemnością. Nie może mnie przecież ominąć tworzenie najpiękniejszej choinki w mieście.
- Najpiękniejszej na świecie, mamo! - poprawiła ją córka.

11 komentarzy:

  1. Oj jak mi brakuje tych twoich opowiadań

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie brakuje kontaktu z czytelnikami tych moich opowiadań

      Usuń
  2. Cieszę się, że udało Ci się opublikować to opowiadanie, bo jest naprawdę świetne. Poproszę o egzemplarz z dedykacją ;) Z powodu braku Twoich nowych opowiadań wróciłam nawet do ukochanego Piórka.:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, jak mi się teraz ciepło na sercu zrobiło! :) Piórko to tak odległe czasy... Miło, że nie przez wszystkich zapomniane :)

      Egzemplarz z dedykacją - wierz mi, że gdyby było to możliwe to miałabym spory stosik żeby rozdać właśnie Wam, wytrwałym! :) Ale niestety mogę Wam zaoferować tylko e-wersję...

      Usuń
    2. Tym razem zadowolę się taką wersją, ale jeśli jeszcze raz coś wydasz to tak łatwo się nie wywiniesz!!! ;p

      Usuń
    3. Będę o tym pamiętać :)Chociaż nie podejrzewam, że taka szansa się powtórzy :)

      Usuń
  3. cudne opowiadanie .. pozdrawiam ciepluteńko

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam serdecznie :)
    Również i ja zapraszam do siebie na CANDY :)
    http://aurinka.blogspot.com/2013/01/ogaszam-candy-jak.html

    Pozdrawiam
    Aurinka

    OdpowiedzUsuń

Z przyjemnością przeczytam Twoją opinię :)